
TKWI TO WE MNIE – Zofia Vogtman
27.03.2025,Warszawa, INSTYTUT 116
Adres wydarzenia:
Instytut 116, ul. Grochowska 116, Warszawa, Praga-Południe
Szczegóły wydarzenia:
WKomu Żydka?!
Malowane w latach 90tych z tyłu podpisane „Getto Warszawskie 1942rok” prace Zofii Vogtman z domu Tarnowskiej. Cudeńka o ogromnym ładunku emocjonalnym i artystycznym. Legenda głosi, że kupowane były na szczęście!
Jutro otwieramy wystawę prac nieżyjącej już Pani Zofii pod tytułem TKWI TO WE MNIE. Zapraszamy na wernisaż od godz. 18! Instytut 116: Grochowska 116; Warszawa.
Prezentujemy przed państwem około 20 prac malarskich nieżyjącej już Zofii Tarnowskiej. Prace te uchowały się w domu wnuczka Pani Zofii, który wiele lat nosił się z zamiarem, aby „coś z nimi zrobić”. Pokazał mi je, a przede mną wyświetliła się niczym w kalejdoskopie równoległa rzeczywistość, w której odnalazłam też cząstkę siebie samej. Jasnym stało się dla mnie, że muszę je wyeksponować! Tak, jako kuratorka wystawy TKWI TO WE MNIE, dumna jestem, że mogę wskrzesić sztukę Zofii i zabrać państwa na małą podróż w czasie do świata jej malarskiej pamięci.
Starając się zrozumieć nostalgię przebijającą z jej obrazów, spróbowałam wcielić się w Zofię i jej słowami wytłumaczyć, skąd ta nieodparta potrzeba malowania przedwojennej społeczności żydowskiej. Sama Zofia w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” z 12 stycznia 1996 roku powiedziała: „Przyśniło mi się, by malować Żydów.” Po co? Dlaczego? Przychodzi mi do głowy słowo „misja” – swoista powinność, która zrodziła setkę tego typu obrazków.
Legenda głosi, że w latach 90. Polonia lądująca na warszawskim Okęciu brała taksówkę na ul. Koźlą, aby kupić od Zofii „Żydka” – na szczęście. Podobno kosztował 40 dolarów, co było wtedy niemałą fortuną! Za trzy obrazy płaciło się 100 USD – bo w hurcie. Ale ile w tym jest prawdy, że coś takiego w ogóle miało miejsce..?
Osobiście podoba mi się zakurzona już tradycja zbierania obrazków przedstawiających „Żyda z monetą”, aby zapewnić domowi dobrą passę. Nieścisłością tej historii jest to, że obecne tu „Żydki” nie liczą pieniędzy… Więc czy to o to chodziło? Tego już nikt się nie dowie i czy wiedza ta jest nam potrzebna…
W rzeczywistości mamy przed sobą małe, kruche papiery, malowane czasem byle czym – ale o ogromnym ładunku emocjonalnym i historycznym. Pocztówki z epoki, która już nie istnieje; uwiecznionej przez naocznego świadka przemian, jakie przeszedł nasz kraj i jego społeczeństwo. Studiując spontaniczne pociągnięcia pędzla, uderzy nas kontrast pomiędzy delikatnością formy a ciężarem przekazu. I to uważam za popisowy zapis zarówno emocji artystki, jak i jej plastycznego talentu. A co najważniejsze – te oczy jak węgielki. Zaledwie drobne kropki na małej kartce, a zdają się świecić wewnętrznym blaskiem. Jakby powiedziała Zofia – „takich ich pamiętam”. Chylę czoła i wysyłam Pani Zofii i jej bohaterom dobrą myśl; mam nadzieję, że dotrze do nich, gdziekolwiek się teraz znajdują.
Miriam Tajcher
TKWI TO WE MNIE
W ciągu mojego życia widziałam wiele różnych światów i z biegiem czasu nauczyłam się do nich nie przywiązywać. Przemijały szybciej, niż ukorzeniło się we mnie przekonanie, jak bardzo sama do nich należę.
Przyszłam na świat na początku XX wieku. Dzieciństwo spędziłam w Rosji – okrutnej, lecz przepięknej. Rosja była wtedy tym, co kojarzyliśmy z pojęciem „rosyjska kultura”. Już takiej Rosji nie ma.
W Polsce też było trochę sznytu i aspiracji. Przynajmniej w naszym rodzinnym majątku. Częste bale, lekcje muzyki i języków obcych. Tak się kiedyś żyło w pewnych kręgach; może i arystokracja… Wszystko to wojna przerwała.
Wyszłam za oficera. Dla młodej dziedziczki w latach 30. to była nobilitacja, a służba wojskowa co najwyżej w koszarach. Chwilę później wybuchło. Front, a potem jego zmiana. Ucieczka na Kresy i zaraz z powrotem z Wołynia. Parę miesięcy u rodziny w majątku pod Treblinką. Wyjście z Warszawy w czasie powstania. Tak, czasem to wszystko wraca.
Wyglądam z okien mojego mieszkania, bardziej służbówki – na Trakt Królewski. W oddali majaczy Stare Miasto, które jest zupełnie nowe. Komuna nas wszystkich zrównała; w pomieszaniu kto kim jest i po co. Przed wojną żyło się koło siebie, choć na różnych orbitach. Teraz wszyscy są za blisko. Zaglądają ci do głowy. Ale czy widzą to, co ja?
Nie poznaję świata, w którym się znalazłam; miasta, które wcale nie jest moje, mimo iż spędziłam w nim większość życia. Wiem, że obecna rzeczywistość też przeminie albo zatoczy koło. Chciałabym bardzo, aby coś po mnie zostało i po tym, co żyje już tylko w mojej pamięci; niczym w półśnie. Wspomnienia te domagają się uwiecznienia – choćby li i jedynie na tych małych kartkach.
Maluję ich właśnie, bo gdzieś też należeli do mnie. Wyrwa po nich jest jak ból fantomowy. Nie to, że byli blisko, ale byli wokół nas. Lubiłam ich obecność, ich inność, ich zaradność. Nie myślałam o nich zbyt wiele, zanim zobaczyłam ich ściśniętych za murami. Wynędzniałych. Często w swoich szatach i ze swoim językiem. W przeludnieniu, choć przybywało ich coraz więcej. A potem już było ich tylko mniej. Tkwi to we mnie.
I tak wciąż śnią mi się te jabłonie w naszym majątku, ociężałe od mnogości owoców. Gorący sierpień 39. roku. Śni mi się moja koleżanka z gimnazjum w transporcie. Śnią mi się kupcy, co przychodzili do ojca. Dźwięk niczym rój pszczół, gdy stłoczeni pędzili w wagonach. Warszawa sprzed bombardowań. Ale najmocniej wracają do mnie te czarne oczy rozpaczy za murami getta…
W personifikację Zofii Tarnowskiej wcieliła się Miriam Tajcher.